piątek, 29 sierpnia 2014

Pierwsze wspomnienie: Szlak czasu.



Historia Camili i Sebastiana dedykowana wyłącznie najwspanialszej Hani, bo to właśnie dzięki niej powstał ten blog. ♥

  Czym jest dla ciebie czas?
  Przeszłością?
  Upływającymi sekundami, wiecznie uciekającymi przed przeznaczeniem?
  A może...

  Kiedyś powiedziano mi, że mogę wszystko. Uwierzyłam w te słowa, byłam pewna, że potrafię dojść do wyznaczonego celu; że wytrwam w okresie zła oraz cierpienia i nawet niepokój nie zdoła mnie zniszczyć. To było tylko złudzenie, które stało się tak realistyczne, że sama nie potrafiłam zrozumieć całej tej sytuacji. A szkoda, bo od samego początku powinnam trwać w przekonaniu, że jestem tylko nic nie wartą osobą i nie powinnam liczyć na wsparcie innych.


  Rażące promienie słoneczne powoli zaczynały chować się za nadpływającymi chmurami. Zerwał się silny wiatr, zginając płaczące wierzby wpół. Wirował między domami, budząc w ludziach przerażenie. Zahaczał o niektóre okna, z impetem je zatrzaskując. Rozpętała się prawdziwa wojna żywiołów. Deszcz, o którym dawno nikt nie słyszał nagle postanowił zawitać w Buenos Aires. Zniknęła susza; tego dnia powitano niemały huragan, który powoli zaczynał niszczyć wszystko, co napotkał na swej drodze. Łamał gałęzie drzew, przewracał je na drogę, uszkadzając tym samym samochody i dachy domów. Nikt nie wiedział, dlaczego właśnie na nich zesłano tę klęskę żywiołową.
  Widziała, jak porywisty wiatr niszczył cały jej dobytek, nie ratując ani jednej rzeczy. Czuła, jak po poliku spływają drobne kryształowe łzy, których nie lubiła czuć. Zamknęła oczy, nie mogła na to patrzeć. Przysłuchiwała się tylko trzaskom łamanych drzew i ulewie, która natarczywie pukała w parapet okna. Właśnie traciła wszystko.


  - Camilo, przynieść ci może herbaty?
  Westchnęła znacząco dając Gabrieli do zrozumienia, że wypije kubek ciepłego napoju. Naciągnęła koc jeszcze wyżej i odwróciła głowę nie patrząc już na szyby okien. W głowie szumiała jej piosenka, której tytułu nie pamiętała, jednak nie to było problemem. Usłyszała tylko dźwięk stłuczonego szkła, a potem przeraźliwy pisk matki. Zerwała się na nogi, biegnąc w stronę kuchni. Przy okazji nadepnęła bosą stopą na kawałek porcelany; zawyła cicho, trąc nogą o łydkę, by złagodzić ból. Podniosła z podłogi pozostałości po ostatniej sztuce kubka od babci, z żalem wyrzuciła do kosza i pomogła matce posprzątać zanieczyszczony blat.
  Niepocieszona upiła łyk czarnej, gorzkiej herbaty ze zwykłej przezroczystej szklanki, klnąc pod nosem na niesprawiedliwy świat. Zaciągnęła rolety w dół; w salonie panowały teraz egipskie ciemności. Zajęła miejsce przy stoliku obok kaloryfera, pławiąc się w cieple od niego bijącym.
  - Przepraszam - wybąkała kobieta, wyglądając zza drzwi łazienki. - Dzisiaj nie mam szczęścia. Zresztą jak zawsze...
  - Nic się nie stało. - Zareagowała niemalże natychmiast, posyłając jej ledwie widoczny uśmiech. - To nie twoja wina, mamo. Przestało padać? - Szybko zmieniła temat.
  Zerknęła na ogród otwierając wejściowe drzwi. Ulewa chyba postanowiła zakończyć panoszenie się w mieście, ponieważ zniknęła wraz z huraganem. Pisnęła widząc podwórko w opłakanym stanie. Szybko weszła do środka, trzaskając drzwiami. Chwiejnym krokiem podeszła do córki.
  - Nie ma śladu po deszczu, natomiast nawałnica zostawiła nam niemiłą niespodziankę. No i, masz gościa.
  Zostawiła Camilę samą idąc po schodach na górę. Dziewczyna poczuła tylko dotyk czyjejś dłoni na ramieniu, nie zdążyła nawet spojrzeć w tył, bo stanął przed nią i ukląkł; znajdowali się teraz mniej więcej na tej samej wysokości. 
  - Widziałem - mruknął, chwytając ją za siną dłoń. - Jest aż tak źle?
  Podniosła wzrok. Patrzył na nią ze współczuciem, próbując wywołać uśmiech na jej twarzy; nie tym razem.
  - Straciłam cały ogród, Seba, to wszystko należało do mojej babci... Ja się boję... A co, jeśli dach i... I dom też jest zniszczony?... - Plątała słowa, nie mogąc się opanować. Coś, co miało dla niej ogromne znaczenie w jednym momencie straciło swoją wartość. Ich blask się zupełnie wypalił; nie cieszył oko tak, jak kiedyś. Wiedziała, że nie odzyska wszystkiego, jednak miała nadzieję, że da się cokolwiek odratować.
  Sebastian nie potrafił pocieszyć swojej przyjaciółki. W tamtym momencie był bezradny, bał się ją zranić. Zależało mu na szczęściu Camili. Gdyby tylko mógł jakoś pomóc, zrobiłby to bez wahania. Traktował ją jak swój skarb, najcenniejszy i najpiękniejszy, ale przede wszystkim - kochał ją bez opamiętania. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy zatracił się w jej oczach, lecz czuł, że razem potrafią zdziałać cuda. Na tym chyba polega miłość, prawda? Na upadaniu i podnoszeniu się z myślą, że za rogiem czekają nas kolejne wyzwania z którymi damy radę się zmierzyć, byciu przy drugiej osobie i wspieraniu w najtrudniejszych momentach życia.
  - Chodź - nie czekając na reakcję pociągnął ją za rękę i zaprowadził na zewnątrz.


  Nie urzekł ich widok połamanych drzew, rozwichrzonych krzewów i zdeformowanej altany stojącej w jednym z rogów ogrodu. Stracił wszystkie dawne barwy, już nie było tak kolorowo, jak kiedyś. Oboje spojrzeli w górę. Nie widzieli niczego, prócz nadal zachmurzonego nieba z którego błyskały pioruny odbijające się echem o ziemię. Nie czuła lęku, wpatrywanie w nie trzaskające niczym rozżarzony płomień ognia nie wywoływało w niej żadnej negatywnej emocji. Była już bardziej zła za to, że musi teraz pożegnać się z częścią samej siebie. Resztki wspomnień po babci Alisie miały odejść w zapomnienie, a ona tego nie chciała. Wydostała się z objęć Sebastiana i niczym motyl zwinnie i szybko pobiegła w stronę bladozłotej huśtawki ogrodowej. Poczuła krople wody na swych bosych stopach; zamoczyła nawet kawałek halki spódnicy, jednak nie zwróciła na to uwagi. Rozbujała się najwyżej, jak tylko potrafiła i zamknęła oczy. Wyobraziła sobie to samo miejsce kilkanaście lat temu. Widziała siebie, jako jedenastolatkę tańczącą wśród sadu, słyszała ciche szmery wiatru błądzącego pomiędzy nią. Czuła jego gorący powiew; przecież było lato i słońce od wschodu do zachodu nie przestawało grzać najmocniejszym światłem. Śmiała się głośno do świata, bo po to żyła. Emanowała dobrem i radością w każdej sytuacji, nie było chwili, w której zwątpiła w siebie. Zawsze gdzieś w niej drzemała świadomość, że wszystko jest takie piękne i idealne. A przynajmniej z perspektywy dziecka.
  Bał się, że zaraz odleci, tak jak ten ptak, który kilka sekund temu przelatywał nad jego głową. Zatrzymał huśtawkę, otwierając przy tym jej powieki. Machinalnie zeskoczyła na dół i posłała mu uroczy uśmiech. Po raz pierwszy tego dnia. Camila nie musiała nawet otwierać ust, on dobrze wiedział, co chciała mu przekazać. Wystarczyło jedno spojrzenie kobiety i nic więcej nie miało znaczenia.
  -  Nie robię nic szczególnego, żebyś mi dziękowała - wyszeptał, chichocząc pod nosem. Ta tylko przewróciła oczami.
  - Chodź tu. - Nakazała. Seba dość sceptycznie podszedł do jej prośby, chociażby dlatego, że nagle zrobiła się bardzo stanowcza. - No już, przecież cię nie zjem - dodała chwilę później widząc jego zmieszanie. Zrobił pięć kroków do przodu i już stał naprzeciwko Camili. Nim spostrzegł stanęła na palcach i ucałowała czule jego polik. Nagle serce przyspieszyło swoje bicie. - To za to, że zawsze przy mnie jesteś i mnie wspierasz, cieszę się, że mam takiego przyjaciela. - Zauważył, że również się speszyła, spuszczając delikatnie głowę w dół. Uśmiech jednak nie schodził z jej ust, nadal ich kąciki uniesione były ku górze. Wtulił ją do siebie, gładząc delikatnie jej zaróżowiony polik.
  Pomyślał, że nie chce jej stracić.
  Pomyślał też, że warto by było pomóc Camili w posprzątaniu wielkiego bałaganu.
  - Nie wydaje ci się, że powinniśmy trochę pomęczyć się w ogrodzie? Wiesz, sama nie dasz rady, a ja nie chcę, żebyś angażowała w to mamę - bąknął pod nosem, ale usłyszała. Kiwnęła tylko głową, jednak nie miała zamiaru w tamtej chwili się za to zabierać.
  - Dajmy sobie na dziś spokój, jest siedemnasta. Zaprosimy znajomych, co? Za godzinę przyjdź do mnie, jeśli chcesz. - Spontanicznie zaproponowała. Sebastian zgodził się. - Czekam - rzekła na odchodne odwracając się do tyłu, nawijając na palec jeden z luźnych pasm włosów; po raz ostatni rzuciła mu tęskne spojrzenie i zniknęła za drzwiami domu.


  Parzyła właśnie trzy kawy. Z przejęciem czekała na przyjście Sebastiana. Miał się zjawić kwadrans temu, jednak jeszcze nie stawił się u niej w domu. Zerknęła tylko zza rogu do salonu, dziwiąc się, że jej przyjaciółka jeszcze nie uciekła w popłochu z nudów.
  - Nie ma go? - Spytała głośno Ruda. Blondynka odkrzyknęła tylko, że siedzi sama i jak dotąd nikt nie pukał do drzwi. Camila musiała przenieść filiżanki do salonu, powstrzymał ją jednak męski głos.
  - Zaparz jeszcze jedną, przyprowadziłem gościa.
  Przez ramię ujrzała postać wysokiego bruneta zajmującego fotel naprzeciwko komody babci. Poprosiła przyjaciela, by pomógł jej zanieść gorące jeszcze kawy na szklaną ławę. Jako dobra gospodyni z uśmiechem przywitała nowego znajomego.
  - Jestem Diego. - Podał dłoń kobiecie. Uścisnęła ją równie mocno, co mężczyzna i szybko przeniósł się do jej przyjaciółki. Spotkał się jednak z dezaprobatą, niechętnie przywitała się z nim, szepcząc po cichu Ludmiła, zajęła tylko miejsce na sofie i chwyciła w dłonie filiżankę z kawą. Zdążyła ledwie upić pierwszy łyk, a już usłyszała odgłos wyślizgującego się z jej trzęsącej dłoni spodka, a chwilę później naczynia wraz z zawartością. Czarna jak heban kawa znalazła swoje miejsce wśród kłębiącego się pod jej stopami beżowego dywaniku, zostawiając po sobie niemały ślad. Zaklęła pod nosem, że też to jej musiało się przytrafić. Białą koszulę przyozdobiła plama z jej ulubionego gorącego napoju, musiała jak najszybciej to sprać, bo inaczej zostanie tam na Amen. Automatycznie wstała, chwytając serwetki ze stolika i zaczęła trzeć materiał próbując sprawić, by plama zniknęła. Na marne.
  - Jezu, przepraszam cię, Camilo!... - Jęknęła stresowo, trąc coraz mocniej chusteczką. Cała przesiąknęła kawą, ta natomiast ani myślała zejść z bluzki.
  - Nic się nie stało - uspokoiła przyjaciółkę, podnosząc z podłogi, na szczęście, cały zestaw. Złapała dywanik z ziemi i skierowała się w stronę schodów. - Idę się tego jakoś pozbyć, zaraz wracam.
  - Pójdę z tobą - zaoferował Sebastian. Oboje zniknęli bardzo szybko, zostawiając dwójkę znajomych sam na sam w jednym pomieszczeniu. Ten szaleńczo wspaniały pomysł okazał się być najgorszym dla blondynki, tym bardziej, że Diego próbował pomóc Ludmile, która, uparcie wciskała mu bajeczkę, że wszystko jest w porządku.
  - Mogłabyś dać sobie pomóc, co? - Spojrzał na nią spod byka; wcale jej się to nie spodobało. Zaciągnął ją tylko do kuchni, nie miała innego wyboru. Pootwierał kilka szafek, Camila nie byłaby chyba zadowolona, że grzebiesz jej w kuchni, pomyślała. Szybko jednak usunęła natrętne myśli z głowy widząc, że jej koszula powoli zaczyna przybierać dawnego koloru. Dotknęła plamy, wciąż była jeszcze wilgotna, jednak nie aż tak bardzo widoczna, jak kilka minut wcześniej. Brunet posłał jej tylko triumfujący uśmiech, wycierając dłonie we flanelową szmatę.
  - Szare mydło dobre na wszystko. - Mrugnął do niej.
  - Jak mam ci dziękować? - Mimo wszystko była wdzięczna za ratunek. Teraz bardziej ożywiona, inaczej nastawiona do Diego pomyślała, że wcale nie jest taki zły.
  - Cóż, dosyć chłodno zaczęliśmy znajomość, nie sądzisz?
  Miał rację. Przyznała mu to bez wahania, a to wszystko z jej winy. Pokiwała twierdząco głową, zakładając za ucho jedno z pasm blond włosów błądzących ślepo po drobnej twarzy. Zaśmiał się pod nosem, a w jej głowie rozbrzmiewało tylko imię mężczyzny. Bardzo intrygujące, takie... niespotykane? Nie, to ona się z takim jeszcze nie spotkała. Mamrocze ciągle niezrozumiałe dla samej siebie słowa, błądzące w myślach. Spojrzał na nią wzrokiem wariata, jakby jej nie rozumiał. Ta tylko wykrzywiła malinowe od błyszczyku usta w coś na kształt koślawego uśmiechu i przegryzła wargę udając, że myśli.
  - W takim razie, w ramach rekompensaty powinniśmy gdzieś razem wyjść. Co ty na to, Diego? - Nie musiał się długo namyślać, znał już odpowiedź. Umówili się za dwa dni w kawiarence za rogiem La Dispute, bo tam podają najlepsze na świecie ciastka wielozbożowe ze słonecznikiem do herbaty, jej ulubione, chociaż jeszcze o tym nie wiedziała. Ale on wiedział, jak ją oczarować.
  Tylko pytanie, czy miał właśnie taki zamiar?


~*~

Kilka słów wstępu od Autorki: Witajcie kochani! Jeżeli znaleźliście się tu jakimś cudem, to na samym początku muszę Wam podziękować. Bez niektórych - i oczywiście - wspaniałej Hani, która od jakiegoś czasu męczyła mnie (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) o Semi; ten blog by nie powstał. Ale jest. Miałam poprzestać na TEMITEMC i nie wracać już do pisania oprócz Juntosa, jednak moje plany troooszeczkę się zmieniły. Czy się cieszę? Na pewno. Nawet nie wiecie, jak bardzo jestem szczęśliwa, że nadal mogę robić to, co kocham. Przyznam szczerze, że długo myślałam nad założeniem tego bloga, planowałam go ponad miesiąc.
Rozdział stosunkowo krótki, jednak nie chciałam na początku przynudzać swoimi nudnymi zdaniami, nawet ja bym zasnęła. ;p W zakładce Menu są "Bohaterowie", polecam skierować się tam, wszystko (chyba) opisane, kto, co i jak. Oprócz Camili i Sebastiana są również postacie Diego i Ludmiły, chciałam jakoś "ubarwić" historię, dlatego dodałam kilka (nie)zbędnych osób, a w praniu zobaczę, czy udało mi się rozwinąć bardziej ich wątki i nie przyćmić głównych bohaterów, heh. :) 
Czy zostało mi coś jeszcze do powiedzenia? Gdyby jednak, edytuję post, ale na dziś... To wszystko.
Dziękuję jeszcze raz, za każde wejście, przeczytanie i komentarz. 
Kocham Was, Słoneczka! ♥
Karolina