Czasami wydaje się, że wszystko próbuje nam tylko pomóc, a my dumnie wracamy z tarczą.
... a potem przychodzi kolejny dzień i złudzenie znika, pęka niczym bańka mydlana pozostawiając nas w niepewności.
Pamiętasz, jak rok temu zakazałeś mi pić alkoholu? Pilnie strzegłam twego zakazu, przez okrągłe trzysta sześćdziesiąt pięć dni moje usta nie poczuły smaku zakazanego owocu. Ale mam dwadzieścia dwa lata i pragnę decydować o sobie. Wiesz, mój ojciec... A może zacznę unikać tego tematu? Wydaje mi się, że czasem wypowiadam za dużo niepotrzebnych słów, tak już mam. Znasz mnie.
Blask
najjaśniejszej gwiazdy rozbłysnął w momencie, gdy otworzyła oczy
najszerzej, jak potrafiła. Unosząc dłoń w górę przyćmił nieco jej
światło padające wprost na bladą twarz kobiety. Częste mruczenie Camili pod nosem wprawiało go w stan oburzenia, jednak nie był na tyle zły, by zwracać jej uwagę. Dzisiejszego wieczoru wyjątkowo zainteresowały go słowa padające z ust kobiety, choć nic z nich nie zrozumiał. Mimo wszystko dziwne zachowanie zaniepokoiło go do tego stopnia, że zaczął się martwić.
- Co tam szepczesz? - Spytał. W odpowiedzi otrzymał głośne westchnięcie i ciche, ledwie słyszalne słowo.
- Nic.
- Mi nie powiesz?
Z premedytacją rzuciła pierwszym schwytanym kamykiem do pobliskiego jeziorka, który odbijając się o taflę wody w mig zatonął. Po raz pierwszy od dawna ujrzał tą gorszą stronę przyjaciółki. Oschłą, bezuczuciową i żałośnie sarkastyczną.
- Och, nie strój fochów. Pytam grzecznie, może ci to nie odpowiada?
- Widziałam się dziś z ojcem.
Znaleźli się na zakazanym obszarze myśli i uczuć. Temat Josue nigdy nie zostawał poruszany przez Rudą. A przynajmniej starała się milczeć, gdy Sebastian pytał ją o ojca. Pamiętał, że gdy się poznali, męża Gabrieli nie widział ani razu. Wszelkie wątpliwości co do niego nastolatka próbowała rozwiać, co udawało się tylko na początku; później jednak domyślił się, że coś było na rzeczy.
- I jak? Mówił coś? Kiedy go wypuszczą? - Zasypał ją lawiną pytań, na które nie znała odpowiedzi. Wydaje się, że chyba wcale nie chciała ich poznać.
- Coś ty, musi odsiedzieć dwa lata. Zostało mu jakieś... pół roku? - Udała, że przejęła się losem ojca. - To dwulicowy szma... Nie chcę drania znać. - Ledwo opanowała się przed powiedzeniem czegoś niewłaściwego, co kobietom nie przystaje. Nie żywiła do niego żadnych uczuć, oprócz wielkiej niechęci; odkąd rozwiódł się z żoną i zapomniał kompletnie, że jeszcze ma córkę przestała się interesować jego życiem.
Poczuł, że wiele spraw zabrnęło za daleko. Dzisiejszy temat tabu nie powinien być poruszany. Zauważył ten błysk w oku Camili, najprawdziwsze szklanki, ale i tak zaprzeczy, że nic nie interesuje ją przeszłość taty.
- Już, spokojnie. Nie rozmawiajmy o tym, wiem, że to dla ciebie trudne. - Stwierdził, że dygocze z zimna; trzęsąc się jak galareta udawała, że nadal jest dobrze. Zdjął swoją kurtkę i przełożył przez jej ramiona, a potem podał ręce i pomógł wstać z koca piknikowego. Tamtego wieczoru gwiazdy świeciły najmocniej, a Camila słabła coraz bardziej. I wtedy nie miała ochoty na ponowne rozmyślanie nad sentencjami ulubionych pisarzy; wolała rzucić się na łóżko i umrzeć na kilka marnych godzin.
Po odprowadzeniu ją aż pod same drzwi wejściowe pożegnał się ciepłym gestem i zniknął w ciemnościach, tam, gdzie nie dochodziło jaskrawożółte światło lamp.
Dnia drugiego tak, jak było ustalone czekała niecierpliwie w lokalu La Dispute. Z kieszeni płaszcza wyjęła komórkę kompletnie zapominając, że wcześniej nie wymienili się numerami. Z oburzenia kopnęła odruchowo czubkiem buta w stalową nóżkę stolika, przy którym siedziała. Diego spóźniał się dopiero sześć minut, jednak według niej było to bardzo nietaktowne zachowanie. Widzieli się dopiero raz, dlatego powinno mu zależeć na jak najlepszym zaprezentowaniu się z jego strony. Ludmiła miała już wstać, jednak czując na sobie napierające dłonie ponownie dotknęła pośladkami twardego krzesła. Zdążyła tylko odwrócić głowę, a już została zaatakowana wzrokiem mężczyzny i cisnącymi w jej stronę bukietem tulipanów z niebieską wstążką obwiązaną wokół nich.
- Przepraszam za to haniebne spóźnienie, ale wybierałem kwiaty dla pięknej kobiety.
- Widzę, że przy okazji przeczytałeś słownik wyrazów obcych. Przynajmniej dla ciebie.
Parsknął pod nosem, wcale nie rozbawiony. Nie uznał jednak żartu za obraźliwego, więc bez zbędnych ceregieli zawołał kelnerkę i złożył zamówienie.
- Podejrzewam, że podczas mojej nieobecności zdążyłaś już coś sobie upatrzyć...
- Nie nie, zamawiam to, co ty.
- A więc poprosimy dwie kawy z ekspresu i do tego ciastka wielozbożowe ze słonecznikiem - zwrócił się do niskiej facetki w białym fartuszku zapisującej pod presją kolejne wyrazy w notatniku.
- Nie lubię słonecznika. - Rzekła tuż po odejściu kelnerki.
- Uwierz mi, że gdy spróbujesz tutejsze wypieki zmienisz zdanie.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
Kłótnia mogłaby trwać wieki, gdyby nie szybki powrót do rzeczywistości i nieziemskie aromaty świeżo mielonej kawy, która znajdowała się tuż pod nosem dwojga młodych ludzi.
- Przepraszamy, ale ekspres odmówił posłuszeństwa... Dzisiejszą kwotę za zamówienie ureguluje lokal.
Uśmiechnął się do kobiety i wręczył jej w dłoń niewielki napiwek za obsługę; dziękując w pośpiechu zniknęła za filarem. Pomyślała sobie, że może nie być aż tak źle, więc czym prędzej spróbowała tej superhiper pysznej kawy, którą, jak słyszała, wychwalali. Musiała przyznać, że nie była taka zła; nawet całkiem dobra z każdym nowym łykiem. Diego zaproponował, żeby spróbowała tych, pożal się Boże, przepysznych ciastek. Zamoczyła połowę w napoju i udając jakiegoś konesera dań z przekonaniem wykrzywiła się.
- To najgorsze ciastka, jakie kiedykolwiek jadłam.
- Naprawdę? No proszę cię, nie znam lepszych!
- Tylko żartowałam, są dobre. - Posłała mu jeden z trzech uśmiechów. Pierwszy był delikatny, drugim pozowała do zdjęć, a trzeci odsłaniał rządek zębów. Resztą wolała się nie chwalić. I tak wystarczyło jej, że minimum raz w życiu ujrzała je w lustrze. - Ale gdybyś tylko spróbował moich, na pewno zmieniłbyś zdanie. Mówię ci, piekę najlepsze ciasteczka i ciasta na świecie. Moja własna mama to potwierdziła! - Zaznaczyła, by podkreślić dokładnie, z czego powinna być dumna.
- Hm, skoro tak je wychwalasz, to czemu jeszcze ich nie spróbowałem?
- W takim razie zapraszam cię do siebie. A, no i nie zapomnij mi podać swojego numeru telefonu, bo ostatnim razem nas oboje dopadła chyba totalna skleroza.
Rozmawiali jeszcze długo, dopóki nie wygonili ich z kawiarni, bo o dwudziestej zamykali. Piątkowy wieczór zapowiadał się samotny dla blondynki, a wcale nie chciała siedzieć w domu przeglądając stare magazyny modowe. Nie napomknęła jednak nic o wspólnym spotkaniu, ponieważ bała się, że go tylko odstraszy.
Tymczasem Diego miał inne plany. Mimo wszystko nie chciał wtedy zaczynać tematu, bo wiedział, że dzięki temu zniechęci Ludmiłę całkowicie. Nie każdy musiał znać jego przeszłość. Starał się o niej zapomnieć; z dnia na dzień szło coraz lepiej, aż do teraz. Myśli kłębiły się wokół ułożenia sobie życia, feralnego dnia i teraźniejszego popołudnia. Niekontrolowanie chwycił dłoń Ludmiły, ścisnął mocno, jednak kilka sekund później puścił.
- Podwieźć cię do domu?
- Nie, dziękuję. - Odmówiła. - Pojadę metrem. Zdaje się, że za pięć minut mam odjazd... Do zobaczenia. - Mruknęła posyłając mu uśmiech numer jeden. Pomachał jej na pożegnanie i odwrócił się, nie spoglądając już w tył. Nie miał po co.
Dobrze znał te teksty. Nie miał zamiaru jej zostawiać, bo jak się kogoś kocha, to nie powinno się tej osoby opuszczać. Paradoksalne było to, że kochając ją pragnął naraz odseparować się przynajmniej na kilka dni. Odpocząć od wiecznie niekończącej się historii sprzeczki, która swoje korzenie miała od półtora, może dwóch miesięcy. Violetta była w trzecim miesiącu ciąży, trzecim za dużo. León był przekonany, że to nie jest jego dziecko. Nie wiedział, kto tak naprawdę może być jego ojcem. Nie chciał pomagać narzeczonej w żaden sposób. Nie zgodził się również na testy DNA, które miały wszystko potwierdzić. Według niego za dużo się działo w jego życiu, dlatego piętnastego dnia października postanowił wyprowadzić się do własnego mieszkania przynajmniej na kilka tygodni dając sobie czas na przemyślenie kilku spraw. Mimo błagań i zapewnień Violetty nie został ani minuty dłużej w ich wspólnym domu, przeprosił i wyszedł z jednym bagażem.
- León, poczekaj - słysząc szloch ukochanej jego serce mocno zabolało, jednak postarał się zachować spokój.
- Zamknij jadaczkę i daj mi chwilę wytchnienia.
Próbowała go jeszcze powstrzymywać, ale był nieugięty. Przypomniał sobie nagle te wszystkie cholerne filmy, w których zdradzona kobieta, tudzież mężczyzna mścił się na partnerze bez żadnego cackania się z drugą osobą. Szkoda, że ja taki nie jestem. Na pożegnanie jeszcze ładnym gestem środkowego palca pożegnał dziewczynę i wsiadł do swojego porsche. Jeszcze do niedawna cieszył się, że w przednim lusterku będzie widział twarzyczkę swojego dziecka, a teraz z chęcią zdjął by je i wyrzucił, ale prawo tego zabrania. Jego marzeniem nie było spowodowanie wypadku. Odpalił auto i z piskiem opon ruszył w stronę głównej ulicy miasta. Przypomniał sobie, że stare mieszkanie nie zostało jeszcze wyremontowane, a wziął urlop od pracy, by zajmować się ciężarną Violką...
- Halo? Witam, León Verdas. Chciałbym umówić się z dekoratorką... Tak tak... Ulica? Oczywiście, już podaję... Do zobaczenia.
Miły kobiecy głos telefonicznie go obsłużył. Wizyta pani od farb i innych takich, nie wiedział dokładnie, jak się wyrazić, miała odbyć się jeszcze tego samego dnia. Wprawdzie potrzebował tylko odświeżenia ścian i wymiany mebli, ale kompletnie nie znał się na wystroju wnętrz; to potrzebowało raczej kobiecej ręki.
O godzinie dwunastej w południe do drzwi mieszkania zapukała na oko dwudziestodwuletnia szatynka. Mężczyzna z wymalowanym uśmiechem otworzył jej i wpuścił do środka.
- Francesca Cauviglia - przedstawiła się wyciągając rękę w jego stronę. Uścisnął ją równie mocno. - Ponoć mam pomóc w doborze koloru farb i wyboru mebli do niej pasujących. Co prawda nie widzę sensu, by pomagać panu w takiej drobnostce, jednak po to tutaj jestem. Mogę zdjąć buty?
- Nie ma sprawy.
Przeszła się po długości salonu, obracając się dwa razy.
- Naprawdę imponująca liczba metrów. Mieszka pan sam?
- Tymczasowo. No cóż, może przejdziemy do konkretów?
- Niezaprzeczalnie. Potrzebuję pańskiej pomocy, nie wiem, co pan lubi, a czego nie, nie jestem pewna, czy trafię w gusta.
- Och, proszę do mnie mówić na
Ty -
zaśmiał się nieśmiale. - Nieco krępuję się mówić do kogoś w zbliżonym wieku do mnie per pani. León.
- A to skrót od... Leonardo? - Spytała nieco zaskoczona imieniem, chociaż nie było w nim nic nadzwyczajnego.
- Nie, po prostu León. Jak lew, ale spokojnie, nie jestem taki drapieżny.
Mimo, że to nie był żart Francesca dygnęła i zaśmiała się, w porę jednak opanowała emocje i przybrała poważniejszy ton.
- No dobrze, więc Leónie, mów do mnie Fran, ale nigdy, przenigdy Francesca. To zbyt oficjalne, nie lubię swojego imienia. - Mruknęła ostatnie zdanie pod nosem, ale na tyle głośno, by usłyszał.
- Nie marudź, mi się podoba. I tak ładniejsze od... - nie dokończył, gdyż uznał, że nie powinien bez względu na wszystko, być uszczypliwym. Ale w tamtym momencie tak bardzo chciał cokolwiek powiedzieć, że wybuchł śmiechem.
- Co cię tak bawi, hę? - Nie odpowiedział na kolejne trzy pytania Francesci o tym samym znaczeniu, jednak gdy tylko zwrócił się w jej stronę również zaczęła chichotać. Cóż, to zachowanie pasowało bardziej do rozwydrzonych nastolatków, ale po części nadal nimi byli. Opanowując sytuację oboje stwierdzili, że spotkanie powinno zostać przełożone na następny dzień, tym bardziej, że niecierpiąca zwłoki pomoc starszej pani w bloku na trzecim piętrze zmusiła szatynkę do opuszczenia mieszkania mężczyzny.
- W takim razie... do następnego spotkania.
- Do następnego.
Nie mógł doczekać się, kiedy ono nadejdzie.
~*~
Um, zdaję sobie sprawę, jak bardzo nawaliłam. Jak to jest beznadziejne i nikomu się nie podoba.
Pozostawię to bez komentarza i sprawdzania błędów, nadrobię to przy okazji. Wybaczcie masę dialogów. Za dużo...