niedziela, 30 listopada 2014

Wszyscy jesteśmy zwycięzcami.

Witaj.
Powinnam bardziej się postarać z powitaniem. W sumie to... jest ono chyba ostatnim. Tak, nie mylisz się. Przyszłam się pożegnać, by nie zostawiać bez słowa wszystkiego, tak, jak zrobiłam to wcześniej. Minęło dużo czasu, zanim podjęłam tę decyzję. Nie jest ona łatwa, ale... Zdecydowałam, że kończę z pisaniem. Tak bardzo dramatyczna ja. W sumie to chciałam Ci podziękować za to, że odwiedzałaś moje blogi, czytałaś opowiadania, spędzałaś czas ze mną i pomagałaś, gdy wena znikała. Każda z Was przyczyniła się do rozwoju mojego, jak i tego, tudzież poprzedniego bloga. Dziękuję za to, że byłaś. Nie uciekłaś, nie zostawiłaś, a nawet jeśli, to zapadłaś mi na długo w pamięci.
Tutaj powinnam wstawić coś w stylu: zdobyłam xxx komentarzy, xxx wyświetleń etc., ale nie na tym moja wypowiedź polega.
Wena całkowicie zniknęła. Ta iskierka, która kiedyś żarzyła się w moim sercu, i którą Natalka próbowała na nowo rozpalić dzisiaj zdmuchnięta nie nadaje się, by inni mogli na nią patrzeć. Również brak czasu nie pozwala mi na więcej niż wszystko, co muszę zrobić do szkoły. To nie najlepsze wytłumaczenie, ale niczego nie potrafię zmienić.
Wiem, że zawiodłam wiele osób, w tym Hanię, dla której ten blog powstał. Przepraszam Cię, Gwiazdeczko.
Przepraszam również tych, którzy czekali na odzew z mojej strony.
Póki co nie mam aska, na gg również nie wchodzę, ale jeżeli macie do mnie jakąś sprawę/chcecie popisać, to piszcie na gadu: 24941109, pewnie wejdę i odpiszę.

Więc... jak ja się żegnałam?
Ach, tak.
Kocham Was.
I nigdy o Was nie zapomnę.
Karolina.

piątek, 26 września 2014

Drugie wspomnienie: Demony.



  Czasami wydaje się, że wszystko próbuje nam tylko pomóc, a my dumnie wracamy z tarczą. 
  ... a potem przychodzi kolejny dzień i złudzenie znika, pęka niczym bańka mydlana pozostawiając nas w niepewności. 


  Pamiętasz, jak rok temu zakazałeś mi pić alkoholu? Pilnie strzegłam twego zakazu, przez okrągłe trzysta sześćdziesiąt pięć dni moje usta nie poczuły smaku zakazanego owocu. Ale mam dwadzieścia dwa lata i pragnę decydować o sobie. Wiesz, mój ojciec... A może zacznę unikać tego tematu? Wydaje mi się, że czasem wypowiadam za dużo niepotrzebnych słów, tak już mam. Znasz mnie. 


  Blask najjaśniejszej gwiazdy rozbłysnął w momencie, gdy otworzyła oczy najszerzej, jak potrafiła. Unosząc dłoń w górę przyćmił nieco jej światło padające wprost na bladą twarz kobiety. Częste mruczenie Camili pod nosem wprawiało go w stan oburzenia, jednak nie był na tyle zły, by zwracać jej uwagę. Dzisiejszego wieczoru wyjątkowo zainteresowały go słowa padające z ust kobiety, choć nic z nich nie zrozumiał. Mimo wszystko dziwne zachowanie zaniepokoiło go do tego stopnia, że zaczął się martwić.
  - Co tam szepczesz? - Spytał. W odpowiedzi otrzymał głośne westchnięcie i ciche, ledwie słyszalne słowo.
  - Nic. 
  - Mi nie powiesz?
  Z premedytacją rzuciła pierwszym schwytanym kamykiem do pobliskiego jeziorka, który odbijając się o taflę wody w mig zatonął. Po raz pierwszy od dawna ujrzał tą gorszą stronę przyjaciółki. Oschłą, bezuczuciową i żałośnie sarkastyczną. 
  - Och, nie strój fochów. Pytam grzecznie, może ci to nie odpowiada? 
  - Widziałam się dziś z ojcem. 
  Znaleźli się na zakazanym obszarze myśli i uczuć. Temat Josue nigdy nie zostawał poruszany przez Rudą. A przynajmniej starała się milczeć, gdy Sebastian pytał ją o ojca. Pamiętał, że gdy się poznali, męża Gabrieli nie widział ani razu. Wszelkie wątpliwości co do niego nastolatka próbowała rozwiać, co udawało się tylko na początku; później jednak domyślił się, że coś było na rzeczy. 
  - I jak? Mówił coś? Kiedy go wypuszczą? - Zasypał ją lawiną pytań, na które nie znała odpowiedzi. Wydaje się, że chyba wcale nie chciała ich poznać.
  - Coś ty, musi odsiedzieć dwa lata. Zostało mu jakieś... pół roku? - Udała, że przejęła się losem ojca. - To dwulicowy szma... Nie chcę drania znać. - Ledwo opanowała się przed powiedzeniem czegoś niewłaściwego, co kobietom nie przystaje. Nie żywiła do niego żadnych uczuć, oprócz wielkiej niechęci; odkąd rozwiódł się z żoną i zapomniał kompletnie, że jeszcze ma córkę przestała się interesować jego życiem.
  Poczuł, że wiele spraw zabrnęło za daleko. Dzisiejszy temat tabu nie powinien być poruszany. Zauważył ten błysk w oku Camili, najprawdziwsze szklanki, ale i tak zaprzeczy, że nic nie interesuje ją przeszłość taty.
  - Już, spokojnie. Nie rozmawiajmy o tym, wiem, że to dla ciebie trudne. - Stwierdził, że dygocze z zimna; trzęsąc się jak galareta udawała, że nadal jest dobrze. Zdjął swoją kurtkę i przełożył przez jej ramiona, a potem podał ręce i pomógł wstać z koca piknikowego. Tamtego wieczoru gwiazdy świeciły najmocniej, a Camila słabła coraz bardziej. I wtedy nie miała ochoty na ponowne rozmyślanie nad sentencjami ulubionych pisarzy; wolała rzucić się na łóżko i umrzeć na kilka marnych godzin. 
  Po odprowadzeniu ją aż pod same drzwi wejściowe pożegnał się ciepłym gestem i zniknął w ciemnościach, tam, gdzie nie dochodziło jaskrawożółte światło lamp.


  Dnia drugiego tak, jak było ustalone czekała niecierpliwie w lokalu La Dispute. Z kieszeni płaszcza wyjęła komórkę kompletnie zapominając, że wcześniej nie wymienili się numerami. Z oburzenia kopnęła odruchowo czubkiem buta w stalową nóżkę stolika, przy którym siedziała. Diego spóźniał się dopiero sześć minut, jednak według niej było to bardzo nietaktowne zachowanie. Widzieli się dopiero raz, dlatego powinno mu zależeć na jak najlepszym zaprezentowaniu się z jego strony. Ludmiła miała już wstać, jednak czując na sobie napierające dłonie ponownie dotknęła pośladkami twardego krzesła. Zdążyła tylko odwrócić głowę, a już została zaatakowana wzrokiem mężczyzny i cisnącymi w jej stronę bukietem tulipanów z niebieską wstążką obwiązaną wokół nich.
  - Przepraszam za to haniebne spóźnienie, ale wybierałem kwiaty dla pięknej kobiety.
  - Widzę, że przy okazji przeczytałeś słownik wyrazów obcych. Przynajmniej dla ciebie.
  Parsknął pod nosem, wcale nie rozbawiony. Nie uznał jednak żartu za obraźliwego, więc bez zbędnych ceregieli zawołał kelnerkę i złożył zamówienie.
  - Podejrzewam, że podczas mojej nieobecności zdążyłaś już coś sobie upatrzyć...
  - Nie nie, zamawiam to, co ty.
  - A więc poprosimy dwie kawy z ekspresu i do tego ciastka wielozbożowe ze słonecznikiem - zwrócił się do niskiej facetki w białym fartuszku zapisującej pod presją kolejne wyrazy w notatniku.
  - Nie lubię słonecznika. - Rzekła tuż po odejściu kelnerki. 
  - Uwierz mi, że gdy spróbujesz tutejsze wypieki zmienisz zdanie.
  - Nie.
  - Tak.
  - Nie.
  - Tak.
  - Nie.
  Kłótnia mogłaby trwać wieki, gdyby nie szybki powrót do rzeczywistości i nieziemskie aromaty świeżo mielonej kawy, która znajdowała się tuż pod nosem dwojga młodych ludzi.
  - Przepraszamy, ale ekspres odmówił posłuszeństwa... Dzisiejszą kwotę za zamówienie ureguluje lokal.
  Uśmiechnął się do kobiety i wręczył jej w dłoń niewielki napiwek za obsługę; dziękując w pośpiechu zniknęła za filarem. Pomyślała sobie, że może nie być aż tak źle, więc czym prędzej spróbowała tej superhiper pysznej kawy, którą, jak słyszała, wychwalali. Musiała przyznać, że nie była taka zła; nawet całkiem dobra z każdym nowym łykiem. Diego zaproponował, żeby spróbowała tych, pożal się Boże, przepysznych ciastek. Zamoczyła połowę w napoju i udając jakiegoś konesera dań z przekonaniem wykrzywiła się.
  - To najgorsze ciastka, jakie kiedykolwiek jadłam. 
  - Naprawdę? No proszę cię, nie znam lepszych!
  - Tylko żartowałam, są dobre. - Posłała mu jeden z trzech uśmiechów. Pierwszy był delikatny, drugim pozowała do zdjęć, a trzeci odsłaniał rządek zębów. Resztą wolała się nie chwalić. I tak wystarczyło jej, że minimum raz w życiu ujrzała je w lustrze. - Ale gdybyś tylko spróbował moich, na pewno zmieniłbyś zdanie. Mówię ci, piekę najlepsze ciasteczka i ciasta na świecie. Moja własna mama to potwierdziła! - Zaznaczyła, by podkreślić dokładnie, z czego powinna być dumna. 
  - Hm, skoro tak je wychwalasz, to czemu jeszcze ich nie spróbowałem?
  - W takim razie zapraszam cię do siebie. A, no i nie zapomnij mi podać swojego numeru telefonu, bo ostatnim razem nas oboje dopadła chyba totalna skleroza. 
  Rozmawiali jeszcze długo, dopóki nie wygonili ich z kawiarni, bo o dwudziestej zamykali. Piątkowy wieczór zapowiadał się samotny dla blondynki, a wcale nie chciała siedzieć w domu przeglądając stare magazyny modowe. Nie napomknęła jednak nic o wspólnym spotkaniu, ponieważ bała się, że go tylko odstraszy.
  Tymczasem Diego miał inne plany. Mimo wszystko nie chciał wtedy zaczynać tematu, bo wiedział, że dzięki temu zniechęci Ludmiłę całkowicie. Nie każdy musiał znać jego przeszłość. Starał się o niej zapomnieć; z dnia na dzień szło coraz lepiej, aż do teraz. Myśli kłębiły się wokół ułożenia sobie życia, feralnego dnia i teraźniejszego popołudnia. Niekontrolowanie chwycił dłoń Ludmiły, ścisnął mocno, jednak kilka sekund później puścił. 
  - Podwieźć cię do domu? 
  - Nie, dziękuję. - Odmówiła. - Pojadę metrem. Zdaje się, że za pięć minut mam odjazd... Do zobaczenia. - Mruknęła posyłając mu uśmiech numer jeden. Pomachał jej na pożegnanie i odwrócił się, nie spoglądając już w tył. Nie miał po co.


  Dobrze znał te teksty. Nie miał zamiaru jej zostawiać, bo jak się kogoś kocha, to nie powinno się tej osoby opuszczać. Paradoksalne było to, że kochając ją pragnął naraz odseparować się przynajmniej na kilka dni. Odpocząć od wiecznie niekończącej się historii sprzeczki, która swoje korzenie miała od półtora, może dwóch miesięcy. Violetta była w trzecim miesiącu ciąży, trzecim za dużo. León był przekonany, że to nie jest jego dziecko. Nie wiedział, kto tak naprawdę może być jego ojcem. Nie chciał pomagać narzeczonej w żaden sposób. Nie zgodził się również na testy DNA, które miały wszystko potwierdzić. Według niego za dużo się działo w jego życiu, dlatego piętnastego dnia października postanowił wyprowadzić się do własnego mieszkania przynajmniej na kilka tygodni dając sobie czas na przemyślenie kilku spraw. Mimo błagań i zapewnień Violetty nie został ani minuty dłużej w ich wspólnym domu, przeprosił i wyszedł z jednym bagażem. 
  - León, poczekaj - słysząc szloch ukochanej jego serce mocno zabolało, jednak postarał się zachować spokój.
  - Zamknij jadaczkę i daj mi chwilę wytchnienia. 
  Próbowała go jeszcze powstrzymywać, ale był nieugięty. Przypomniał sobie nagle te wszystkie cholerne filmy, w których zdradzona kobieta, tudzież mężczyzna mścił się na partnerze bez żadnego cackania się z drugą osobą. Szkoda, że ja taki nie jestem. Na pożegnanie jeszcze ładnym gestem środkowego palca pożegnał dziewczynę i wsiadł do swojego porsche. Jeszcze do niedawna cieszył się, że w przednim lusterku będzie widział twarzyczkę swojego dziecka, a teraz z chęcią zdjął by je i wyrzucił, ale prawo tego zabrania. Jego marzeniem nie było spowodowanie wypadku. Odpalił auto i z piskiem opon ruszył w stronę głównej ulicy miasta. Przypomniał sobie, że stare mieszkanie nie zostało jeszcze wyremontowane, a wziął urlop od pracy, by zajmować się ciężarną Violką...

  - Halo? Witam, León Verdas. Chciałbym umówić się z dekoratorką... Tak tak... Ulica? Oczywiście, już podaję... Do zobaczenia. 
  Miły kobiecy głos telefonicznie go obsłużył. Wizyta pani od farb i innych takich, nie wiedział dokładnie, jak się wyrazić, miała odbyć się jeszcze tego samego dnia. Wprawdzie potrzebował tylko odświeżenia ścian i wymiany mebli, ale kompletnie nie znał się na wystroju wnętrz; to potrzebowało raczej kobiecej ręki.
  O godzinie dwunastej w południe do drzwi mieszkania zapukała na oko dwudziestodwuletnia szatynka. Mężczyzna z wymalowanym uśmiechem otworzył jej i wpuścił do środka.
  - Francesca Cauviglia - przedstawiła się wyciągając rękę w jego stronę. Uścisnął ją równie mocno. - Ponoć mam pomóc w doborze koloru farb i wyboru mebli do niej pasujących. Co prawda nie widzę sensu, by pomagać panu w takiej drobnostce, jednak po to tutaj jestem. Mogę zdjąć buty?
  - Nie ma sprawy.
  Przeszła się po długości salonu, obracając się dwa razy.
  - Naprawdę imponująca liczba metrów. Mieszka pan sam?
  - Tymczasowo. No cóż, może przejdziemy do konkretów?
  - Niezaprzeczalnie. Potrzebuję pańskiej pomocy, nie wiem, co pan lubi, a czego nie, nie jestem pewna, czy trafię w gusta.
  - Och, proszę do mnie mówić na Ty - zaśmiał się nieśmiale. - Nieco krępuję się mówić do kogoś w zbliżonym wieku do mnie per pani. León.
  - A to skrót od... Leonardo? - Spytała nieco zaskoczona imieniem, chociaż nie było w nim nic nadzwyczajnego.
  - Nie, po prostu León. Jak lew, ale spokojnie, nie jestem taki drapieżny.
  Mimo, że to nie był żart Francesca dygnęła i zaśmiała się, w porę jednak opanowała emocje i przybrała poważniejszy ton.
  - No dobrze, więc Leónie, mów do mnie Fran, ale nigdy, przenigdy Francesca. To zbyt oficjalne, nie lubię swojego imienia. - Mruknęła ostatnie zdanie pod nosem, ale na tyle głośno, by usłyszał.
  - Nie marudź, mi się podoba. I tak ładniejsze od... - nie dokończył, gdyż uznał, że nie powinien bez względu na wszystko, być uszczypliwym. Ale w tamtym momencie tak bardzo chciał cokolwiek powiedzieć, że wybuchł śmiechem.
  - Co cię tak bawi, hę? - Nie odpowiedział na kolejne trzy pytania Francesci o tym samym znaczeniu, jednak gdy tylko zwrócił się w jej stronę również zaczęła chichotać. Cóż, to zachowanie pasowało bardziej do rozwydrzonych nastolatków, ale po części nadal nimi byli. Opanowując sytuację oboje stwierdzili, że spotkanie powinno zostać przełożone na następny dzień, tym bardziej, że niecierpiąca zwłoki pomoc starszej pani w bloku na trzecim piętrze zmusiła szatynkę do opuszczenia mieszkania mężczyzny.
  - W takim razie... do następnego spotkania.
  - Do następnego.
  Nie mógł doczekać się, kiedy ono nadejdzie.


~*~
Um, zdaję sobie sprawę, jak bardzo nawaliłam. Jak to jest beznadziejne i nikomu się nie podoba.
Pozostawię to bez komentarza i sprawdzania błędów, nadrobię to przy okazji. Wybaczcie masę dialogów. Za dużo...

piątek, 29 sierpnia 2014

Pierwsze wspomnienie: Szlak czasu.



Historia Camili i Sebastiana dedykowana wyłącznie najwspanialszej Hani, bo to właśnie dzięki niej powstał ten blog. ♥

  Czym jest dla ciebie czas?
  Przeszłością?
  Upływającymi sekundami, wiecznie uciekającymi przed przeznaczeniem?
  A może...

  Kiedyś powiedziano mi, że mogę wszystko. Uwierzyłam w te słowa, byłam pewna, że potrafię dojść do wyznaczonego celu; że wytrwam w okresie zła oraz cierpienia i nawet niepokój nie zdoła mnie zniszczyć. To było tylko złudzenie, które stało się tak realistyczne, że sama nie potrafiłam zrozumieć całej tej sytuacji. A szkoda, bo od samego początku powinnam trwać w przekonaniu, że jestem tylko nic nie wartą osobą i nie powinnam liczyć na wsparcie innych.


  Rażące promienie słoneczne powoli zaczynały chować się za nadpływającymi chmurami. Zerwał się silny wiatr, zginając płaczące wierzby wpół. Wirował między domami, budząc w ludziach przerażenie. Zahaczał o niektóre okna, z impetem je zatrzaskując. Rozpętała się prawdziwa wojna żywiołów. Deszcz, o którym dawno nikt nie słyszał nagle postanowił zawitać w Buenos Aires. Zniknęła susza; tego dnia powitano niemały huragan, który powoli zaczynał niszczyć wszystko, co napotkał na swej drodze. Łamał gałęzie drzew, przewracał je na drogę, uszkadzając tym samym samochody i dachy domów. Nikt nie wiedział, dlaczego właśnie na nich zesłano tę klęskę żywiołową.
  Widziała, jak porywisty wiatr niszczył cały jej dobytek, nie ratując ani jednej rzeczy. Czuła, jak po poliku spływają drobne kryształowe łzy, których nie lubiła czuć. Zamknęła oczy, nie mogła na to patrzeć. Przysłuchiwała się tylko trzaskom łamanych drzew i ulewie, która natarczywie pukała w parapet okna. Właśnie traciła wszystko.


  - Camilo, przynieść ci może herbaty?
  Westchnęła znacząco dając Gabrieli do zrozumienia, że wypije kubek ciepłego napoju. Naciągnęła koc jeszcze wyżej i odwróciła głowę nie patrząc już na szyby okien. W głowie szumiała jej piosenka, której tytułu nie pamiętała, jednak nie to było problemem. Usłyszała tylko dźwięk stłuczonego szkła, a potem przeraźliwy pisk matki. Zerwała się na nogi, biegnąc w stronę kuchni. Przy okazji nadepnęła bosą stopą na kawałek porcelany; zawyła cicho, trąc nogą o łydkę, by złagodzić ból. Podniosła z podłogi pozostałości po ostatniej sztuce kubka od babci, z żalem wyrzuciła do kosza i pomogła matce posprzątać zanieczyszczony blat.
  Niepocieszona upiła łyk czarnej, gorzkiej herbaty ze zwykłej przezroczystej szklanki, klnąc pod nosem na niesprawiedliwy świat. Zaciągnęła rolety w dół; w salonie panowały teraz egipskie ciemności. Zajęła miejsce przy stoliku obok kaloryfera, pławiąc się w cieple od niego bijącym.
  - Przepraszam - wybąkała kobieta, wyglądając zza drzwi łazienki. - Dzisiaj nie mam szczęścia. Zresztą jak zawsze...
  - Nic się nie stało. - Zareagowała niemalże natychmiast, posyłając jej ledwie widoczny uśmiech. - To nie twoja wina, mamo. Przestało padać? - Szybko zmieniła temat.
  Zerknęła na ogród otwierając wejściowe drzwi. Ulewa chyba postanowiła zakończyć panoszenie się w mieście, ponieważ zniknęła wraz z huraganem. Pisnęła widząc podwórko w opłakanym stanie. Szybko weszła do środka, trzaskając drzwiami. Chwiejnym krokiem podeszła do córki.
  - Nie ma śladu po deszczu, natomiast nawałnica zostawiła nam niemiłą niespodziankę. No i, masz gościa.
  Zostawiła Camilę samą idąc po schodach na górę. Dziewczyna poczuła tylko dotyk czyjejś dłoni na ramieniu, nie zdążyła nawet spojrzeć w tył, bo stanął przed nią i ukląkł; znajdowali się teraz mniej więcej na tej samej wysokości. 
  - Widziałem - mruknął, chwytając ją za siną dłoń. - Jest aż tak źle?
  Podniosła wzrok. Patrzył na nią ze współczuciem, próbując wywołać uśmiech na jej twarzy; nie tym razem.
  - Straciłam cały ogród, Seba, to wszystko należało do mojej babci... Ja się boję... A co, jeśli dach i... I dom też jest zniszczony?... - Plątała słowa, nie mogąc się opanować. Coś, co miało dla niej ogromne znaczenie w jednym momencie straciło swoją wartość. Ich blask się zupełnie wypalił; nie cieszył oko tak, jak kiedyś. Wiedziała, że nie odzyska wszystkiego, jednak miała nadzieję, że da się cokolwiek odratować.
  Sebastian nie potrafił pocieszyć swojej przyjaciółki. W tamtym momencie był bezradny, bał się ją zranić. Zależało mu na szczęściu Camili. Gdyby tylko mógł jakoś pomóc, zrobiłby to bez wahania. Traktował ją jak swój skarb, najcenniejszy i najpiękniejszy, ale przede wszystkim - kochał ją bez opamiętania. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy zatracił się w jej oczach, lecz czuł, że razem potrafią zdziałać cuda. Na tym chyba polega miłość, prawda? Na upadaniu i podnoszeniu się z myślą, że za rogiem czekają nas kolejne wyzwania z którymi damy radę się zmierzyć, byciu przy drugiej osobie i wspieraniu w najtrudniejszych momentach życia.
  - Chodź - nie czekając na reakcję pociągnął ją za rękę i zaprowadził na zewnątrz.


  Nie urzekł ich widok połamanych drzew, rozwichrzonych krzewów i zdeformowanej altany stojącej w jednym z rogów ogrodu. Stracił wszystkie dawne barwy, już nie było tak kolorowo, jak kiedyś. Oboje spojrzeli w górę. Nie widzieli niczego, prócz nadal zachmurzonego nieba z którego błyskały pioruny odbijające się echem o ziemię. Nie czuła lęku, wpatrywanie w nie trzaskające niczym rozżarzony płomień ognia nie wywoływało w niej żadnej negatywnej emocji. Była już bardziej zła za to, że musi teraz pożegnać się z częścią samej siebie. Resztki wspomnień po babci Alisie miały odejść w zapomnienie, a ona tego nie chciała. Wydostała się z objęć Sebastiana i niczym motyl zwinnie i szybko pobiegła w stronę bladozłotej huśtawki ogrodowej. Poczuła krople wody na swych bosych stopach; zamoczyła nawet kawałek halki spódnicy, jednak nie zwróciła na to uwagi. Rozbujała się najwyżej, jak tylko potrafiła i zamknęła oczy. Wyobraziła sobie to samo miejsce kilkanaście lat temu. Widziała siebie, jako jedenastolatkę tańczącą wśród sadu, słyszała ciche szmery wiatru błądzącego pomiędzy nią. Czuła jego gorący powiew; przecież było lato i słońce od wschodu do zachodu nie przestawało grzać najmocniejszym światłem. Śmiała się głośno do świata, bo po to żyła. Emanowała dobrem i radością w każdej sytuacji, nie było chwili, w której zwątpiła w siebie. Zawsze gdzieś w niej drzemała świadomość, że wszystko jest takie piękne i idealne. A przynajmniej z perspektywy dziecka.
  Bał się, że zaraz odleci, tak jak ten ptak, który kilka sekund temu przelatywał nad jego głową. Zatrzymał huśtawkę, otwierając przy tym jej powieki. Machinalnie zeskoczyła na dół i posłała mu uroczy uśmiech. Po raz pierwszy tego dnia. Camila nie musiała nawet otwierać ust, on dobrze wiedział, co chciała mu przekazać. Wystarczyło jedno spojrzenie kobiety i nic więcej nie miało znaczenia.
  -  Nie robię nic szczególnego, żebyś mi dziękowała - wyszeptał, chichocząc pod nosem. Ta tylko przewróciła oczami.
  - Chodź tu. - Nakazała. Seba dość sceptycznie podszedł do jej prośby, chociażby dlatego, że nagle zrobiła się bardzo stanowcza. - No już, przecież cię nie zjem - dodała chwilę później widząc jego zmieszanie. Zrobił pięć kroków do przodu i już stał naprzeciwko Camili. Nim spostrzegł stanęła na palcach i ucałowała czule jego polik. Nagle serce przyspieszyło swoje bicie. - To za to, że zawsze przy mnie jesteś i mnie wspierasz, cieszę się, że mam takiego przyjaciela. - Zauważył, że również się speszyła, spuszczając delikatnie głowę w dół. Uśmiech jednak nie schodził z jej ust, nadal ich kąciki uniesione były ku górze. Wtulił ją do siebie, gładząc delikatnie jej zaróżowiony polik.
  Pomyślał, że nie chce jej stracić.
  Pomyślał też, że warto by było pomóc Camili w posprzątaniu wielkiego bałaganu.
  - Nie wydaje ci się, że powinniśmy trochę pomęczyć się w ogrodzie? Wiesz, sama nie dasz rady, a ja nie chcę, żebyś angażowała w to mamę - bąknął pod nosem, ale usłyszała. Kiwnęła tylko głową, jednak nie miała zamiaru w tamtej chwili się za to zabierać.
  - Dajmy sobie na dziś spokój, jest siedemnasta. Zaprosimy znajomych, co? Za godzinę przyjdź do mnie, jeśli chcesz. - Spontanicznie zaproponowała. Sebastian zgodził się. - Czekam - rzekła na odchodne odwracając się do tyłu, nawijając na palec jeden z luźnych pasm włosów; po raz ostatni rzuciła mu tęskne spojrzenie i zniknęła za drzwiami domu.


  Parzyła właśnie trzy kawy. Z przejęciem czekała na przyjście Sebastiana. Miał się zjawić kwadrans temu, jednak jeszcze nie stawił się u niej w domu. Zerknęła tylko zza rogu do salonu, dziwiąc się, że jej przyjaciółka jeszcze nie uciekła w popłochu z nudów.
  - Nie ma go? - Spytała głośno Ruda. Blondynka odkrzyknęła tylko, że siedzi sama i jak dotąd nikt nie pukał do drzwi. Camila musiała przenieść filiżanki do salonu, powstrzymał ją jednak męski głos.
  - Zaparz jeszcze jedną, przyprowadziłem gościa.
  Przez ramię ujrzała postać wysokiego bruneta zajmującego fotel naprzeciwko komody babci. Poprosiła przyjaciela, by pomógł jej zanieść gorące jeszcze kawy na szklaną ławę. Jako dobra gospodyni z uśmiechem przywitała nowego znajomego.
  - Jestem Diego. - Podał dłoń kobiecie. Uścisnęła ją równie mocno, co mężczyzna i szybko przeniósł się do jej przyjaciółki. Spotkał się jednak z dezaprobatą, niechętnie przywitała się z nim, szepcząc po cichu Ludmiła, zajęła tylko miejsce na sofie i chwyciła w dłonie filiżankę z kawą. Zdążyła ledwie upić pierwszy łyk, a już usłyszała odgłos wyślizgującego się z jej trzęsącej dłoni spodka, a chwilę później naczynia wraz z zawartością. Czarna jak heban kawa znalazła swoje miejsce wśród kłębiącego się pod jej stopami beżowego dywaniku, zostawiając po sobie niemały ślad. Zaklęła pod nosem, że też to jej musiało się przytrafić. Białą koszulę przyozdobiła plama z jej ulubionego gorącego napoju, musiała jak najszybciej to sprać, bo inaczej zostanie tam na Amen. Automatycznie wstała, chwytając serwetki ze stolika i zaczęła trzeć materiał próbując sprawić, by plama zniknęła. Na marne.
  - Jezu, przepraszam cię, Camilo!... - Jęknęła stresowo, trąc coraz mocniej chusteczką. Cała przesiąknęła kawą, ta natomiast ani myślała zejść z bluzki.
  - Nic się nie stało - uspokoiła przyjaciółkę, podnosząc z podłogi, na szczęście, cały zestaw. Złapała dywanik z ziemi i skierowała się w stronę schodów. - Idę się tego jakoś pozbyć, zaraz wracam.
  - Pójdę z tobą - zaoferował Sebastian. Oboje zniknęli bardzo szybko, zostawiając dwójkę znajomych sam na sam w jednym pomieszczeniu. Ten szaleńczo wspaniały pomysł okazał się być najgorszym dla blondynki, tym bardziej, że Diego próbował pomóc Ludmile, która, uparcie wciskała mu bajeczkę, że wszystko jest w porządku.
  - Mogłabyś dać sobie pomóc, co? - Spojrzał na nią spod byka; wcale jej się to nie spodobało. Zaciągnął ją tylko do kuchni, nie miała innego wyboru. Pootwierał kilka szafek, Camila nie byłaby chyba zadowolona, że grzebiesz jej w kuchni, pomyślała. Szybko jednak usunęła natrętne myśli z głowy widząc, że jej koszula powoli zaczyna przybierać dawnego koloru. Dotknęła plamy, wciąż była jeszcze wilgotna, jednak nie aż tak bardzo widoczna, jak kilka minut wcześniej. Brunet posłał jej tylko triumfujący uśmiech, wycierając dłonie we flanelową szmatę.
  - Szare mydło dobre na wszystko. - Mrugnął do niej.
  - Jak mam ci dziękować? - Mimo wszystko była wdzięczna za ratunek. Teraz bardziej ożywiona, inaczej nastawiona do Diego pomyślała, że wcale nie jest taki zły.
  - Cóż, dosyć chłodno zaczęliśmy znajomość, nie sądzisz?
  Miał rację. Przyznała mu to bez wahania, a to wszystko z jej winy. Pokiwała twierdząco głową, zakładając za ucho jedno z pasm blond włosów błądzących ślepo po drobnej twarzy. Zaśmiał się pod nosem, a w jej głowie rozbrzmiewało tylko imię mężczyzny. Bardzo intrygujące, takie... niespotykane? Nie, to ona się z takim jeszcze nie spotkała. Mamrocze ciągle niezrozumiałe dla samej siebie słowa, błądzące w myślach. Spojrzał na nią wzrokiem wariata, jakby jej nie rozumiał. Ta tylko wykrzywiła malinowe od błyszczyku usta w coś na kształt koślawego uśmiechu i przegryzła wargę udając, że myśli.
  - W takim razie, w ramach rekompensaty powinniśmy gdzieś razem wyjść. Co ty na to, Diego? - Nie musiał się długo namyślać, znał już odpowiedź. Umówili się za dwa dni w kawiarence za rogiem La Dispute, bo tam podają najlepsze na świecie ciastka wielozbożowe ze słonecznikiem do herbaty, jej ulubione, chociaż jeszcze o tym nie wiedziała. Ale on wiedział, jak ją oczarować.
  Tylko pytanie, czy miał właśnie taki zamiar?


~*~

Kilka słów wstępu od Autorki: Witajcie kochani! Jeżeli znaleźliście się tu jakimś cudem, to na samym początku muszę Wam podziękować. Bez niektórych - i oczywiście - wspaniałej Hani, która od jakiegoś czasu męczyła mnie (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) o Semi; ten blog by nie powstał. Ale jest. Miałam poprzestać na TEMITEMC i nie wracać już do pisania oprócz Juntosa, jednak moje plany troooszeczkę się zmieniły. Czy się cieszę? Na pewno. Nawet nie wiecie, jak bardzo jestem szczęśliwa, że nadal mogę robić to, co kocham. Przyznam szczerze, że długo myślałam nad założeniem tego bloga, planowałam go ponad miesiąc.
Rozdział stosunkowo krótki, jednak nie chciałam na początku przynudzać swoimi nudnymi zdaniami, nawet ja bym zasnęła. ;p W zakładce Menu są "Bohaterowie", polecam skierować się tam, wszystko (chyba) opisane, kto, co i jak. Oprócz Camili i Sebastiana są również postacie Diego i Ludmiły, chciałam jakoś "ubarwić" historię, dlatego dodałam kilka (nie)zbędnych osób, a w praniu zobaczę, czy udało mi się rozwinąć bardziej ich wątki i nie przyćmić głównych bohaterów, heh. :) 
Czy zostało mi coś jeszcze do powiedzenia? Gdyby jednak, edytuję post, ale na dziś... To wszystko.
Dziękuję jeszcze raz, za każde wejście, przeczytanie i komentarz. 
Kocham Was, Słoneczka! ♥
Karolina